To może i ja opowiem o moim pierwszym razie, chociaż nie, nie mogę, wstydzę się, to zbyt osobiste i jeszcze wciąż świeże wspomnienie
No dobra, co mi tam
Stojąc w trzeciej klasie gimnazjum przed problemem wyboru klasy licealnej, wiedziałam tyle, że chcę chodzić do I LO (bo mam je za oknem

) i że biol-chemy i mat-fizy nie dla mnie. A jako że o soreczce Kropp w Chełmie krążą legendy i jest u nas większą gwiazdą niż w Stanach Dżordż Kluni, to wybór padł na nią i klasę humanistyczno - językową z rozszerzoną nauką języka łacińskiego, bo jakoś zawsze chciałam poznać nauczyciela z prawdziwą osobowością i zapałem, a do tej pory wszyscy byli jacyś nijacy.
No i nie żałuję oczywiście, mimo że moja klasa wówczas bardzo wyśmiewała ten wybór, bo na co komu nauka martwego języka i użeranie się ze zbzikowaną staruszką (to cytaty z ich słów)
Z łaciną styczności wcześniej nie miałam absolutnie żadnej, poza kilkoma drastycznie przekręcanymi sentencjami
Z pierwszej lekcji z sorką niewiele pamiętam (byłam w zbyt wielkim szoku

), za to doskonale pamiętam pierwsze kółko łącińskie, na które to tłumy waliły takie, że aż krzeseł zabrakło w legendarnej sali nr 15. Zaś na następnym już kółku stawiły się dzielnie aż...2 osoby, czyli ja i jocelyne, zalążek przyszłych Kropp's Angelsów

Na początku oczywiście o wiele większe wrażenie od samego języka i kultury antycznej zrobiła na mnie sorka i to jej nieustanne "nie pleć" i "powtórz" na przemian
Językiem zainteresowałam się gdzieś tak po pół roku nauki i wtedy spodobało mi się to żmudne wkuwanie tabelek i tłumaczenie neposów

Potem wzięłam udział w olimpiadzie jeden raz i drugi, aż zostałam finalistką. Teraz jestem mishowym dziadkiem, który próbował kontynuować naukę łaciny na FK, ale...Ja nie potrafię się uczyć bez sorki Kropp
Ależ się rozrzewniłam przy tych wspomnieniach, to były czasy, ach
