biatas pisze:Tylko długości mogą Polakowi sprawiać trudność, ale po pierwsze jest ich mało, a po drugie, jeśli jest on otwarty na inne języki, to znając niemiecki i słysząc włoski jakoś sobie poradzi. A to ułatwi mu iloczasowe czytanie metrum. Wymowa c /k/ nie jest zróżnicowana, ae, oe pozwalają zapamiętać dwugłoski / i to, że są długie/, w połączeniu c+ae/oe wymawiają się lepiej i odpowiadają literom. Może inaczej jest z "u" ze zróżnicowaniem na "V" spółgłoskowe i "U" samogłoskowe, ale to narzuca się przez ich pozycję, więc jest naturalne i nie powinno być przedmiotem sporu, wymawiane albo jako "u", albo ze zróżnicowaniem. Podstawowym problemem jest trudnośc w wymawianiu na trzeciej od końca / bo język polski zastyga ostatnio w swoim akcencie na przedostatnią /matema'tyka/.
Ja się jednak z tym poglądem nie zgadzam. Owszem, to prawda, że we współczesnym języku polskim istnieje tendencja do wyrównywania akcentu, bo lwia część wyrazów w naszym języku jest właśnie akcentowana na drugiej sylabie od końca. Ale przecież nie wszystkie, i nie chodzi tylko o "matematykę" (tj. wyrazy obcego pochodzenia): mówimy zazwyczaj GRAliśmy, CZTErysta, ŻEbyście itp., i dalej zestroje akcentowe: odPROwadźją, PRZEbaczmi, MYjęsię etc. Nie zrozumcie mnie źle: tak, tendencja istnieje, ale Polacy naprawdę nie mają fonetycznych problemów z wymówieniem słowa akcentowanego na trzeciej sylabie od końca - a już na pewno nie jest to problem "podstawowy".
Z drugiej strony z własnego doświadczenia wiem, że trudność sprawia właśnie wymawianie długich samogłosek w sylabach nieakcentowanych i krótkich w akcentowanych (i nie mówię tu o czytaniu metrum, ale o każdej recytacji łacińskiego tekstu). Tak, to prawda, niemiecki i włoski mogą pomóc w wymawianiu długich w akcentowanych sylabach, ale z tym sami Polacy wymawianiowych problemów też nie mają (nie dostrzegamy tego, ale samogłoski w polskich akcentowanych sylabach też są nieco wydłużane; tak więc wystarczy tylko ten efekt delikatnie wzmocnić i po sprawie). I tak, jeśli już powiemy MAAter (przeciągając samogłoskę), nieco trudno nam odróżnić samogłoskę w akcentowanej od PAter (krótkiej w akcentowanej). Ale to jeszcze nic, bo kiedy mówimy Amoo, to aż nas kusi, żeby zaakcentować właśnie "o", bo przecież jest długie, a długość (może nie w takim wymiarze, jak w przypadku języka niemieckiego czy włoskiego) jest związana w języku polskim z sylabą akcentowaną - innymi słowy, jak Polak akcentuje, to wydłuża, a zatem jak wydłuża, to nie może nie zaakcentować. Następny przykład: MEmoraa (i tu też, jeśli wydłużymy wygłosową samogłoskę, łatwiej nam, Polakom, zaakcentować ostatnią sylabę). I ostatni już wyraz: proopaaGAAtioo - znów z tej samej przyczyny (powiązanie długości z akcentem) kładziemy akcenty na każdej z sylab, to tak jakbyśmy dzielili wyraz na 4 części. Może więc właśnie nie niemiecki czy włoski język powinien nam pomóc, ale raczej czeski?
Natomiast jest inną, choć podobną sprawą wymowa polskiej spółgłoski "Ł", nieznajomość której poraża. Od niektórych aktorów można się jej jeszcze nauczyć. Tymczasem stosowanie tej spółgłoski jako dźwięku " u" spółgłoskowego i stosowanie tej swoistej polskiego/ nie tylko polskiego fonemu/ do opisu wymowy "U" jest przejawem prostackiego barbarzyństwa. "Łajanie"to nie "uaianie". Co tu rozważąć wymowę łaciny, skoro język polski w potrzasku? /głównie - guuwnie ?/
Nos Poloni pronuntiationem et quantitatem neglegimus ?
Nie wiem, dlaczego nieznajomość tzw. aktorskiego "ł" miałaby kogokolwiek porażać. Przecież właściwie jej się w języku polskim już nie używa (ZAWSZE norma zastępuje ją "u niezgłoskotwórczym" - wg polskich opisów fonetycznych). Bo dlaczego miałaby przerażać, skoro żadnego z Anglików nie przeraża fakt, że na początku ubiegłego stulecia nie mówiło się /meIt/ ale /me:t/ (MATE). Dalej: nie widzę nic z barbarzyństwa w prostych zapisach wymowy, w których litera "ł" odpowiada "u niezgłoskotwórczemu" (celowo umieszczam w cudzysłowie), przecież taka odpowiedniość istnieje w uzusie i normie (hehe, a nawet w najlepszych polskich słownikach). I jeśli się komuś wydaje, że aktorskie "ł" jest bardziej polskie niż "u niezgłoskotwórcze" to jest w wielkim błędzie. A powinien wiedzieć, że taki proces zaszedł np. w łacinie (sic!): francuskie "sauter" to przecież "saltare", a także w języku angielskim, o którym już wspomniałem: Szekspir rymuje np. "snow" i "pole". Nie wspomnę nawet, jak taka zmiana jest popularna w językach słowiańskich. W gruncie rzeczy chodzi w ogóle o wokalizację spółgłosek półotwartych, z czym spotkał się każdy, kto wie, jak się wymawia np. niemiecki wyraz Kirche [kiɐçǝ].
Mam nadzieję, że o to chodziło Biatasowi, bo coś się tutaj pomieszało: co co zastępuje? co co oddaje? hihih
Tak czy inaczej, nie smućmy się, Panowie, polski język ma się jak najlepiej - po prostu się rozwija!